środa, 11 stycznia 2012

aż strach wrócić

przypadkiem odkryłam, że już 3 miesiące nie pisałam magiJagi... Masakra... Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że ciężko pracowałam fizycznie- przez co wróciłam do maszyny do szycia. Wróciłam to brzmi dumnie, a tak po prawdzie uczyłam się od podstaw, przy okazji uszyłam kilkadziesiąt wypoczynków (sofy, tapczany, itp), sobie firanki i przeróbki toreb, butów, spodni, Mamie sukienkę. Od czasu do czasu przeszywam także kartki :)
Zmagam się także z bólami poważnymi, ale w czasie problemów z lekarzami, aptekami to raczej przemilczę swe przygody.
Córuś Młoda mi się starzeje w oczach- już w niedzielę stuknie jej 16, sama nie wiem kiedy to minęło. Będą zatem słodkości, sporo wspomnień, a przez to i dostrzegania różnic marzeń wszelkich (to może nie jest zrozumiałe- bardzo osobiste jednak).
Święta ukochane spędziłam (z Młodą i Kotem) u Rodziców w górach- było jak zwykle bosko. Młoda z Mam upichciły racuchy- aż bolało, że zdjęć im nie zrobiłam. Gdy zasiadaliśmy do wieczerzy, za oknem była wiosna, ale magia miejsca dała znać i tej zimy: ok 20 spadł śnieg i pobielił skutecznie całą okolicę. Młoda z radością trzylatki wyciągnęła mnie na bitwę śnieżkową, było bombastycznie, mimo, że śnieg atakował także z dachu. Na Pasterkę szło się z uśmiechem wewnętrznego dzieciaka, działało już samo wspomnienie propozycji Młodej (podczas bitwy jeszcze)- "Mamo, chodźmy pod kościół- podlejemy zamek wodą, może znowu zamarznie". Zamek nie zamarzł, ale i tak było magicznie- czarna bryła kościółka świeciła pięknymi witrażami, efekt niesamowity- te małe okienka z feerią barw okraszone radosną, pobieloną śniegiem kolędą. Magia w pełnej krasie. Powrót z Pasterki też był pełen emocji- na wsi latarnie gasną o 22, zatem po omacku wracaliśmy- i dziękowałam (!) za wszelkie fajerwerki- oświetlały drogę do Domu...
Po takim powrocie wiadome już było, że należy opisać te wszystkie magiczne chwile Domu- zatem zaczęłam pisanie- całkiem nieźle idzie. kilka starych zdjęć do jutra wrzucę :)